Marzenie, które miało cztery koła
Jeszcze niedawno moim największym marzeniem był vanlife.
Oglądałam setki filmów na YouTubie, scrollowałam zdjęcia pięknie przerobionych kamperów, czytałam blogi ludzi, którzy rzucili wszystko i ruszyli w drogę.
Marzyłam o wolności, o porankach nad jeziorem, o pracy z laptopem w tle górskiego krajobrazu.
Kamper – pierwszy raz naprawdę w drodze
I wiecie co? Postanowiłam spróbować.
Na te wakacje udało mi się wypożyczyć kampera. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, dobre buty i otwarte serce. Ruszyłam z ekscytacją i głową pełną wyobrażeń. Przygoda trwała tydzień. Razem z mężem i dziećmi pojechaliśmy w góry nasze polskie i słowackie Tatry. Było pięknie… Ale coś zaczęło w duszy grać, że to nie do końca jest to o czym zawsze marzyłam.
Coś zaczęło we mnie cicho szeptać
I choć było pięknie – naprawdę! – to po kilku dniach zaczęłam słyszeć w sobie delikatny szept. Potem był już wyraźny głos: to nie jest moje życie. Nie na stałe.
Kamper to świetna sprawa na chwilę. Na oderwanie się od codzienności, na doświadczanie, poznawanie siebie i świata. Ale ja nie chcę być w ciągłym ruchu. Nie chcę zastanawiać się codziennie, gdzie zaparkuję, gdzie uzupełnię wodę i gdzie znajdę cichą przestrzeń, żeby naprawdę odpocząć. To dobre na chwilę, na wypad, a nie na życie.
Często spotykałam się z opinią, że jeśli chcesz spróbować vanlife’u to najpierw pożycz, poczuj, a dopiero podejmuj decyzje. Cieszę się, że tego doświadzczyłam, zobaczyłam jak wygląda takie życie. Kocham góry, uwielbiam poznawać coś co nowe, jednak jak dla mnie na ten moment ciągła popdróż byłaby męcząca.
Cisza, spokój, zakorzenienie – moje prawdziwe marzenie
Wiem już, że moje marzenie wygląda inaczej. Jest mniej ruchome, bardziej zakorzenione. Pachnie drzewem, wilgotną ściółką i poranną ciszą.
Myślę, że chyba zawsze tak wyglądało, bo w zasadzie od kiedy pamiętam zamykając oczy, zawsze widziałam ten obraz i siebie w takim właśnie miejscu.
Mały domek w lesie,bez sąsiadów za ścianą, bez miejskiego zgiełku, bez wiecznego biegu. Chcę wstawać i słyszeć tylko ptaki. Chcę mieć miejsce, gdzie wracam, a nie tylko kolejne miejsce, do którego jadę.
Nie potrzebuję już drogi. Potrzebuję korzeni.
Po tej podróży zrozumiałam, że to nie przemieszczanie się daje mi wolność, ale stabilność. Nie widok z nowego parkingu każdego ranka, ale widok tych samych drzew za oknem, które zmieniają się wraz z porami roku.
Chcę mieć miejsce, w którym czas płynie wolniej. Gdzie mogę pić kawę na tarasie i patrzeć, jak rosa osiada na trawie. Gdzie wieczorem słyszę szelest liści, a nie ruch uliczny. Gdzie mam swoje grządki, kilka kur i własne rytuały codzienności – ciche, spokojne, moje.
To nie ucieczka od świata. To świadomy wybór życia blisko natury. W zgodzie z sobą.
Nie potrzebuję już być wszędzie. Chcę być tu. Naprawdę obecna. Zakorzeniona.
Doświadczenie, które wszystko zmieniło
Nie żałuję tej podróży. Była ważna. Dała mi ogromne zrozumienie. Czasem trzeba czegoś doświadczyć, żeby zrozumieć, że nasze wyobrażenia to nie to samo, co prawdziwe potrzeby. I to jest okej. Marzenia mogą się zmieniać. To nie porażka. To dojrzewanie.
Ta podróż miała być spełnieniem marzenia – i była. Ale w zupełnie inny sposób, niż się spodziewałam. Nie przyniosła potwierdzenia, że chcę żyć w drodze. Przyniosła coś ważniejszego: prawdę o mnie samej.
Właśnie dzięki temu doświadczeniu mogłam się zatrzymać, poczuć, zobaczyć siebie poza wyobrażeniami. I to było bezcenne. Czasem musimy wejść w coś całym sercem, by przekonać się, że to nie jest nasze. I to jest ogromny krok ku autentyczności.
Z podróży wróciłam nie tylko z nową perspektywą, ale z nowym marzeniem – prostym, cichym, spokojnym.
Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej w kamperze. To był mój nauczyciel. Pokazał mi, że prawdziwa wolność to nie ruch, ale spokój. Że nie muszę ciągle szukać nowych miejsc – mogę stworzyć jedno swoje, prawdziwe.
Jeśli miałabym dziś komuś coś powiedzieć, to tylko jedno:
Nie bój się zmieniać marzeń. Nie muszą być stałe, ważne by były prawdziwe.
Marzenia mają prawo się zmieniać
Kiedyś myślałam, że trzymanie się raz obranej drogi to oznaka siły i konsekwencji. Dziś wiem, że prawdziwa siła tkwi w elastyczności – w odwadze, by przyznać przed sobą: „to już nie jest moje”.
Marzenia nie są czymś, co zapisujemy raz na zawsze. Zmieniamy się my – zmieniają się nasze potrzeby, wartości, rytm życia. I to jest piękne.
Pozwalając sobie na zmianę marzenia, tak naprawdę zbliżamy się do siebie. Do prawdy o tym, kim jesteśmy teraz, a nie kim byliśmy rok czy dwa lata temu.
Nie musisz gonić za starymi wizjami siebie. Możesz je odłożyć z czułością i wdzięcznością. I zrobić miejsce na nowe – bardziej Twoje, bardziej świadome.
Jeśli Ty też jesteś na etapie zmieniania marzeń – nie bój się tego. Prawdziwa wolność to umiejętność słuchania siebie, nawet jeśli to, co usłyszysz, różni się od tego, co myślałaś jeszcze rok temu.
Marzenia mają prawo się zmieniać. Bo Ty masz prawo się zmieniać.